Utknęłam na południu, w
trakcie rodzinnego wyjazdu w Bieszczady. Opublikuję ten post jak tylko złapię
gdzieś Internet. Mam nadzieję, że nastąpi to już wkrótce... Błagam!
A więc...
Nie zaczyna się zdania od
‘a więc’!
Byliśmy w Sandomierzu, gdzie
uparcie szukaliśmy jakichkolwiek śladów obecności ojca Mateusza, a znaleźliśmy
zbłąkanego templariusza. Mistrzostwa Polski w Aquathlonie w Gdyni za mną. Po
obozie w Szklarskiej było to nie lada wyzwaniem. Bo nie było sił. Kiedyż
skończy się to fatum? Fale trochę nami potrzęsły, ale na biegu miałam wyjątkowe
szczęście ;) i udało mi się wygrać w juniorkach, a Mateusz Rak z mojego klubu
wygrał klasyfikację młodzieżowców. Drużynowo też wygraliśmy. UKS Tri-Saucony Rumia!
Potem było Górzno. Po
kolejnym już obozie w Rumi wyruszyliśmy na... (chwilę, muszę sprawdzić w Google)
...południe i trochę-wschód na Mistrzostwa Polski na dystansie olimpijskim.
Trochę przyjdzie mi jeszcze pocierpieć zanim przyzwyczaję się do dystansu, który
tyle trwa. Już nie ważne zmęczenie, ale ileż można?! Ponownie udało mi się
wygrać w juniorkach (klasyfikacja Pucharu Polski), a w klasyfikacji generalnej
byłam 8. Ponowne gratulacje dla Raka, który tym razem w kategorii młodzieżowców
(Mistrzostwa Polski) był drugi i Sylwka, który wygrał w Open. Piękny koniec sezonu.
No właśnie. Koniec
sezonu. W tym momencie jakby zostajemy wyrzuceni gdzieś w polu na pastwę losu,
bez żadnego startu, do którego można by było się przygotowywać, bez żadnego
obozu, na który można by było czekać. Z tego powodu ogarnął mnie jeden wielki
weltschmerz. Co teraz? Można by poimprezować, ale czysto hipotetycznie
wyobraźmy sobie, że budzę się rano na plaży i widzę ludzi robiących poranne
bieganie. W tym momencie żal ściska mi serce i zastanawiam się co mi właściwie
przyszło do głowy. Potem myślę sobie, że jednak jestem trochę spaczona przez
ten sport. Ale trzeba z tym żyć. Tylko, że jeszcze przez pół dnia będę żywym
trupem i dopiero pod wieczór uda mi się zrobić pierwsze rozbieganie.
Cóż to by było za marnotrawstwo.
Cóż to by było za marnotrawstwo.
Tak więc staram się
trenować mimo wszystko, przygotowując się chociaż do biegu Westerplatte.
Z ciekawostek
krajoznawczych: w Sandomierzu mają piękny basen, w dodatku całkiem tani, ale
miejsce do biegania jest to raczej słabe. Wybiegając z miasta wbiega się w
śmieci. W Przemyślu basen trochę droższy i gorszy – wymaga umiejętności
robienia ściśniętych nawrotów, bo po płytkiej stronie woda ma zaledwie 90cm
głębokości – ale za to byłby idealny do treningu przed aquathlonem w Gdyni,
gdyż posiada tylko jedną linę przez środek i wysokie brzegi, tak więc fale
grasują jak szalone. Pobiegać można wzdłuż Sanu, w górę miasta lub po
stadionie, tak więc do wyboru do koloru.
A tymczasem pozdrowienia
z Bieszczad. W końcu tu dotarliśmy i jak na razie zieleń chce nas pożreć żywcem.
Jak zwykle bardzo pozytywnie, ale widać lekkie rozprężenie kompozycyjne, czyżby obraz ducha przez transparentność ręki, ciała ?? :D
OdpowiedzUsuńNo cóż... Z biegiem czasu możemy sobie pozwalać na coraz więcej. Postaram się wkrótce powrócić do nienagannej formy i zacznę używać długich, trudnych wyrazów aby wzbogacać umysł swój i umysły czytelników.
Usuń