piątek, 13 grudnia 2013

oczekiwanie



20. Urodziny.

Prezent od Krampusa.

Sala do medytacji Zakonu Kapucynów

Krampuslauf!!!

Nie taki diabeł straszny



No i trochę Salzburga.

sobota, 23 listopada 2013

raz się dzieje, raz się nie dzieje

W Salzburgu nastrój świąteczny pełną parą. Od przedwczoraj na ulicach sprzedają grzane wino, grube swetry, wszelkiego rodzaju słodkości. Aby się opanować i nie wydać wszystkich pieniędzy w magicznych zielonych budkach, upiekłam własne babeczki. Opierałam się na przepisie z bloga Kasi Tusk (http://www.makelifeeasier.pl/gotowanie/czekoladowe-babeczki-z-polewa-karmelowa), ale oczywiście nie miałam w domu wszystkich składników, więc zamiast kwaśnej śmietany dodałam jogurt naturalny 0,5%, a zamiast kawałków czekolady, brzoskwinie z puszki. Tym razem też nie odmierzałam składników zbyt dokładnie, postanowiłam na spontaniczność. Wyszły przepyszne.




Kto by pomyślał, że tak spodoba mi się pieczenie. No dobra... jakby ktoś upiekł je za mnie byłabym jeszcze szczęśliwsza, ale tak przynajmniej mogłam sobie podjeść trochę surowego ciasta z brzoskwiniami.
Poza tym, jak piekę sama, to wtedy zamiast zjeść jak najwięcej, staram się dać wszystkim spróbować, żeby wyrazili swoją opinię (albo, co jest bardziej pożądane, podziw) i nie zjadam aż tyle jak są już gotowe ;)

Za oknem deszcz, a ja uczę się niemieckiego. Kiedy w końcu spadnie śnieg?
Jeszcze tylko ostatnia babeczka na smutki i zaczynam się odchudzać...

sobota, 16 listopada 2013

Babeczki, filozofowanko, wycieczka

Mój ambitny plan pieczenia babeczek w każdą niedzielę skończył się na jednej próbie. Nie były złe. Zrobiłyśmy też naleśnikowe ciasto - PYCHA.





Potem przestałam martwić się wypiekami, bo w Salzburgu w końcu zaczęło się coś dziać. W sumie to działo się zawsze. Jednakże dopiero ostatnio grono moich przyjaciół zacieśniło się i wzmocniło, więc wiedziałam już z kim w końcu chcę spędzać czas.

W Aber starałam się mieć przyjaciół Brytyjczyków i Polaków po równo i miało to swoje zalety.

Anglicy wiedzą co i jak w swoim kraju, więc byłam zawsze dobrze poinformowana o wszystkich wydarzeniach i wycieczkach. Poznałam jak się bawią ludzie na wyspie, dołączyłam do klubów sportowych i byłam częścią ekipy. Jedyną lub jedną z nielicznych przedstawicielek krajów obcych, bo jak się okazało, oni też lubią swoje angielskie towarzystwo. Mimo wszystko zaakceptowali mnie, to był wielki sukces. A ja pokochałam ich jak żaden inny naród na świecie. Za to ich małe nierozgarnięcie, ślamazarność, wieczny brak pośpiechu, zamiłowanie do sportu, milion pomysłów na minutę, dziecinne zachowania. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że będę tak za nimi tęsknić.

Polacy... To osobny rozdział. Przede wszystkim można sobie z nimi trochę śmielej pożartować i nie bać się, że któryś się obrazi. Już po pierwszym spotkaniu mamy pełno tematów do obgadania. Skąd jesteś, jak się tu dostałaś, były jakieś problemy, dziwni są ci Angole, co nie? I rozmowa płynie. Czujesz się jak u siebie, w końcu możesz zastosować jakiś zabieg słowny, obgadać kogoś w ojczystym języku. Piękne ;)

Ale wróćmy do Salzburga. Czuję się tu jak na prawdziwej polskiej uczelni. Zewsząd otaczają mnie Polacy (zwykle trochę starsi, bo w Polsce na Erazmusa jeździ się najwcześniej na trzecim roku) i prawie wszyscy studiują prawo. Masz ci los. Chcesz się poczuć wyróżniona, jedziesz za granicę... i po raz kolejny spotykasz masę rodaków i wszyscy studiują prawo. Na początku czujesz się trochę dziwnie, ale potem jest Ci po prostu dobrze i może troszeczkę bardziej jak w domu.

Jeśli chodzi o Austriaków, to oprócz rodzinki, z którą obecnie mieszkam, znam Vanessę. Vanessa jest super! Poznałyśmy się dzięki programowi, który przydziela studentom z wymiany "opiekuna-kolegę" (buddy) z Austrii. Nasze pierwsze spotkanie nie zapowiadało jakiejś wielkiej przyjaźni. Było miło, ale nic poza tym. Na drugim gadałyśmy przez trzy godziny w kawiarni na dachu uczelni, a teraz mamy już pełno wspólnych planów na najbliższe weekendy.

Poznawanie nowych osób daje dużo możliwości, ale szczerze mówiąc długo już tak nie wytrzymam. Na ten rok grupę przyjaciół mam już ukształtowaną, w przyszłym roku wracam do swoich do Aber (nie zapomnę oczywiście o tych poznanych w Salzburgu, tak jak nie zapomniałam i nie zapomnę moich przyjaciół z Polski). Na pewno w Aberystwyth dużo się zmieniło, ale pewne rzeczy, pewni ludzie pozostali. Potem kończę to wałęsanie się po świecie. Zostanę na Wyspie lub wrócę do Polski. Marzy mi się jeszcze Hiszpania i Włochy, ale raczej w formie wakacji niż jakiegoś dłuższego zapuszczania korzeni. Może jak nauczę się włoskiego lub hiszpańskiego, to zmienię zdanie. Jedno, czego na pewno się nauczyłam od kiedy zaczęłam studiować, to że nie mamy tylko jednej drogi przed sobą. Nie trzeba skończyć uczelni i być prawnikiem, żeby być szczęśliwym. Życie oferuje dużo więcej, trzeba się tylko odważyć. Możemy wyjechać na rok gdzie nam się podoba, znaleźć pracę, poznać inne kraje, spróbować innego podejścia do życia. Nigdy nie jest za późno, żeby skręcić w inną stronę, która bardziej nam odpowiada w danej chwili. Może wtedy dojście do celu się przedłuży, ale przecież nie tylko osiągnięcie celu się liczy. To właśnie droga jest naszym życiem. Musimy więc starać się być szczęśliwymi gdy nią idziemy.

By filozofiom moim natchnionym stało się zadość, trochę zdjęć z wycieczki:






poniedziałek, 21 października 2013

Salzburg po miesiącu

Minął miesiąc odkąd tu jestem. I muszę przyznać, że jest coraz lepiej, ale początki były... nieco cięższe niż ciężkie.

Z nadzieją w sercach, że wszystko jakoś się pozałatwia w dwa dni dotarliśmy do miejsca, gdzie urodził się nie kto inny jak Mozart. Wjechaliśmy prosto w serce Salzburga, od chyba najbrzydszej jego strony, nasz GPS zaczął trochę wariować, ale w końcu dotarliśmy do hotelu. Potem stres, stres, stres. Załatwianie pokoju, szukanie uczelni. Tata czuł potrzebę pytania się wszystkich, czy wiedzą coś - gdzieś - gdzie można by było zamieszkać na dłużej... W końcu po jednym bezowocnym dniu, kolejny okazał się być trochę lepszy i znaleźliśmy pokój zaraz przy miejscu, gdzie kręcono The Sound of Music. Ufff... Do wszystkich niedowiarków, którzy śmiali się w duchu, że będę mieszkać pod mostem mówię: Da się. Ale szczerze nie polecam.




Potem problemy z rejestracją na studia. bla, bla, bla i takie takie. Bywały miłe dni, ale pogoda była straszna, a ja tęskniłam za moim beztroskim życiem na Wyspie, gdzie ludzie się do siebie uśmiechają.










I nagle przyszło słońce. W końcu zobaczyłam góry, o których wszyscy mówili, ale których nie mogłam do tej pory dostrzec zza chmur i zimnej mgły, która otaczała dosłownie wszystko. Na uniwersytecie wszystko się układa. Nauka niemieckiego nieznacznie porusza się w przód. Obecnie zmagam się z czasownikami nieregularnymi. Kupiłam rower i bilet semestralny na autobusy. Powoli poznaje miasto i muszę przyznać, że czasami już prawie lubię Salzburg... Napięcie powoli ze mnie opada i od teraz postaram się pisać na bieżąco.






Na koncie mam też już jeden mały sukces. Dostałam się do Uniwersyteckiej drużyny biorącej udział w Vis International Commercial Arbitration Moot, jednym z najsłynniejszych konkursów dotyczących arbitracji i międzynarodowego prawa komercyjnego. Pracy jest dużo, ale wszystko wydaje się w miarę interesujące, co zachęca do spędzania godzin przed komputerem i coraz to nowymi artykułami.

sobota, 21 września 2013

Sports Scholarships

Jaka miła niespodzianka!
W oficjalnym informatorze o stypendiach sportowych Aberystwyth na rok 2014 znalazł się mój profil, co oznacza, że już w przyszłym roku zostanie on wysłany do tysiąca młodych i trochę starszych osób, które wybrały Aberystwyth University jako jeden ze swoich wymarzonych uniwersytetów.

Serdecznie zapraszam do obejrzenia całego informatora:

http://www.aber.ac.uk/en/media/pdfmedia/en/scholarships/17911-Scholarships-Bro-(E)proof-2014.pdf

A oto strona ze mną:


Och Aber, Aber. Będę za Tobą bardzo tęsknić w tym roku.

niedziela, 15 września 2013

Podejście II

Po długiej i mało produktywnej przerwie powracam do pisania. Mam nowy ładny komputerek i pełno wolnego czasu, w dodatku znowu będzie co opisywać, bo po roku spędzonym w Aberystwyth w Walii, przenoszę się do dużo bardziej znanego Salzburga w Austrii, gdzie spędzę kolejny rok na doskonaleniu języka niemieckiego, anielskiego i umiejętności, które przyczynią się do zdobycia wymarzonej pracy i bycia lepszym człowiekiem.


Jakże to pięknie brzmi. Jeśli tylko nie zaczniemy wdawać się w szczegóły. We wnikliwszej analizie własnej, dochodzę niestety do wniosku, że nie wiem jeszcze dokładnie jaka jest moja wymarzona praca. Po wielu latach związku ze sportem, nie obrażę się na coś siedzącego. Mieć takie własne biurko w gabinecie z okienkiem w jakiejś wielkiej korporacji w Londynie... Czemu by nie? Po pierwszym roku studiów wiem, że na pewno nie chcę zagłębiać się w prawo karne, że bardzo podobało mi się Contract Law i byłam w tym całkiem dobra, że przemowa sądowa to raczej nie moja mocna strona, że w sumie to lubię się uczyć. Tak więc na razie idę w stronę komercyjną, międzynarodową (takie też moduły wybrałam sobie w Salzburgu) i liczę, że gdzieś tam po drodze zobaczę światło.




Pozostaje jeszcze sprawa triathlonu. Ten sezon był wyjątkowo ciężki. Pierwszy rok młodzieżowca, w dodatku z Aber wróciłam niewytrenowana i... gruba? Co prawda udało mi się wyjść z kryzysu, wakacje zapełnione zawodami i obozami zaliczam do kolejnych najlepszych w życiu, jednak znowu zbliża się „szkoła” i znowu będzie ciężko. Mam nadzieję, że tym razem dam radę, a po kolejnych wakacjach pomartwię się co dalej.


Wyjazd zbliża się wielkimi krokami. Tym razem nie mam tyle szczęścia, co w zeszłym roku i nie mam gdzie mieszkać. Brzmi to dość strasznie, wiem, ale co zrobić. Dwa dni temu byłam 9. na liście rezerwowych do akademika, już prawie znalazłam dobre miejsce w sektorze prywatnym, ale właściciel przestał mi odpisywać, i tak sobie czekam z nadzieją, że ktoś się odezwie i mną zajmie. Trzeba być dobrej myśli. O zgrozo!


Pogoda coraz bardziej jesienna. Staram się nie złapać depresji, co w połączeniu z wiecznym odchudzaniem się i bolącymi piętami po większości treningów biegowych, staje się prawie niemożliwe. Ratują mnie zakupy, kawa z ekspresu i "Gotowe na wszystko".



Ikar


Tadeusz Różewicz

Prawa i obowiązki

Dawniej kiedy nie wiem
dawniej myślałem że mam prawo obowiązek
krzyczeć na oracza
patrz patrz słuchaj pniu
Ikar spada
Ikar tonie syn marzenia
porzuć pług
porzuć ziemię
otwórz oczy
tam Ikar
tonie
albo ten pastuch
tyłem odwrócony do dramatu
skrzydeł słońca lotu
upadek

mówiłem ślepcy

Lecz teraz kiedy teraz nie wiem/ początek drugiej
wiem że oracz winien orać ziemię
pasterz pilnować trzody
przygoda Ikara nie jest ich przygodą
musi się tak skończyć

I nie ma w tym nic 
wstrząsającego
że piękny statek płynie dalej
do portu przeznaczenia

piątek, 1 lutego 2013

anton



Zakończyliśmy miesiąc styczeń, przetrenowany prawie idealnie, przeimprezowany z małymi życiowymi porażkami, przenaukowiony czysto teoretycznie.

Życie, życie jest nowelą, jak to głosił kiedyś pewien polski serial.

Pewnego słonecznego dnia przed moim akademikiem hipstero-hipisi z Brynderw urządzili sobie piknik. Niestety w Aberystwyth nie ma trawników zdatnych do położenia się na nich, gdyż trawa rośnie bezpośrednio na błocie, tudzież, po deszczu, bezpośrednio na bagnie (ileż to razy przekonałam się o tym próbując skrócić sobie drogę z Lidla...). Na szczęście tak zwani JaraczeZioła znaleźli na to sposób i położyli się na chodniku. Nie mam więcej pytań.

„Dobra” wiadomość jest taka, że zaczęły się wykłady. Hurra! Mój plan jest tak beznadziejny, że ledwo udaje mi się rozplanować te wszystkie imprezy i treningi i imprezy. European Law w poniedziałek od 17.10 do 18.00. Pozdrowienia, że przyjdę.
– MAMO, TO TYLKO ŻARCIK.

Na szczęście są też dobre wiadomości, internet wieczorami chodzi coraz gorzej. Dlaczego mnie to cieszy? Bo mój współlokator nie może grać w swoje gierki, a ja mogę delektować się ciszą.

Jeszcze lepsze! Zapomniałam ostatnio napisać o tym, jak spadł śnieg w czasie egzaminów. Co około dwie godziny dostawaliśmy email, że z pomimo warunków pogodowych uczelnia nadal funkcjonuje i egzaminy się odbędą. 2 centymetry śniegu... Na ulicy minęłam jednego Malezyjczyka (chyba) z sankami, a wieczorem odbywały się ‘bitwy na mokry, topniejący śnieg’. Super!

Chaos, chaos, chaos.


środa, 23 stycznia 2013

nudy



Nowy rok, nowe postanowienia, nowe plany i marzenia. Joł.
A chciałam jakoś tak ambitniej zacząć...

Powrót do domu na święta był niesamowity. Niestety pozycja uprzywilejowanej córeczki, która wróciła zza granicy zniknęła po trzech dniach i w porządkach przedświątecznych musiałam brać czynny udział jak każdego innego roku. Na szczęście, tak jak przed każdymi poprzednimi świętami, od części udało mi się wymigać, ale to już zasługa lat wprawy.

z hipsterem przy choince

Gdy po raz kolejny zbliżałam się do Aber, towarzyszyło mi dziwne uczucie. Z jednej strony, było mi strasznie smutno, że święta tak szybko się skończyły, że znowu nie zobaczę przyjaciół i rodziny przez tyle czasu. Z drugiej jednak, chyba się cieszyłam. Cieszyłam się, że wracam do mojego małego cichego miasteczka, gdzie chłopak na kasie w Lidlu pyta się mnie, jak się mam, do moich nowych przyjaciół, do życia bez pośpiechu.

Czas jednak płynie za szybko i już od dwóch tygodni, znów jestem tu. Po moim pierwszym (i ostatnim w tym semestrze) egzaminie, którym byłam wielce przejęta. Z powrotem przyzwyczajam się do tego, że płeć przeciwna nie puszcza mnie w drzwiach. ‘How are you, srarju, ale czekaj aż przejdę pierwszy’. Muszę się kiedyś o to spytać, czy to jakaś demonstracja ‘poparcia’ do równouprawnienia, czy może mam takiego pecha...

Przez drugi tydzień stycznia było tu tak ciepło, że można było pojeździć na rowerze. Teraz trochę gorzej, ale mrozów nadal nie ma. Najgorszy jest chyba ten moment wstawania wczesnym rankiem, gdy cały akademik jeszcze śpi, a na dworze jest ciemno i zimno, wiedząc, że na basenie nie czeka na mnie moja grupa, albo że dojdą do mnie dopiero trochę później, i to raczej nie z zamiarem pływania, tylko tak, żeby się spotkać, postać w wodzie, pogadać, od czasu do czasu machnąć jakieś 200 metrów. Kocham ich i tak. Potem wracam do akademika, a ludzie nadal śpią, robię sobie obiad, nieliczni wstają na śniadanie.



Na ten semestr mam jeszcze ambitniejsze plany niż na poprzedni. Przygotowania do sezonu ruszyły, trzeba je teraz utrzymać na odpowiednim poziomie. Nauko, nauko, lubię Cię. Planem było też schudnąć trochę po świętach, gdyż moja mama postarała się wyjątkowo, by przez te trzy tygodnie niczego mi nie brakowało. Na szczęście moje obecne warunki i systematyczne treningi sprzyjają temu celowi. Do pewnych osób kieruję odezwę: nie mam wahań wagi, moi drodzy! Największa różnica, jaką w życiu zanotowałam to trzy kilogramy między początkiem stycznia, a środkiem wakacji i niech tak zostanie.