Odkrywam nowe znaczenia
słowa ‘wegetacja’. Ostatnimi pożytecznymi rzeczami jakie zrobiłam są: trening
(choć obecnie, we wrześniu, po sezonie, ‘pożyteczność’ tej czynności mogłaby
zostać zakwestionowana) oraz zakupy. Kupowanie rzeczy w stylu ‘idę na studia’,
to jedna z nielicznych przyjemności mojej doczesnej egzystencji. Nie licząc
oczywiście spania, leżenia, jedzenia, siedzenia, oglądania seriali. No i przyznaję
się, zeszyty ze SpongeBobem nie są w stylu ‘idę na studia’.
Wszystko to powyższe tłumaczę
sobie w sposób następujący: przeprowadzam badania. Ile czasu można nic nie
robić. Słyszałam kiedyś o osobie, która zbywała swoje przyjaciółki, bo musiała
się uczyć, po czym rzuciła studia.
<XYZ, mam nadzieję, że tego nie
przeczytasz.>
W każdym bądź razie pojawiło
się pytanie: Czy można po prostu nic nie robić przez pół roku?
Z doświadczenia, które
zdobyłam w ciągu minionych trzech tygodni, odpowiadam: chyba można. Tak jak
można zjeść dwie tabliczki czekolady nie być zasłodzoną, moje panie. W obu
przypadkach reguła może być nawet taka sama. Zaczynasz od pierwszych trzech
kosteczek, a potem jakoś tak samo leci. Resztę badań niech przeprowadzi ktoś
inny, gdyż ja nie mam już na to siły. A w piątek wylatuję, by rozpocząć nowy,
zapracowany, a przynajmniej wypełniony czymś konstruktywnym rozdział mojego
życia. I obym nie wróciła po miesiącu ze łzami w oczach. Trzymajcie kciuki.
Ostatnio zapowiedziałam
swój udział w biegu Westerplatte i chciałabym teraz podzielić się swoimi
doświadczeniami, abyście nie powtórzyli moich błędów, tylko w miarę możliwości
popełniali swoje, może śmieszniejsze i mniej kosztowne. Oto trzy złote rady:
- Zapisujcie się jak najszybciej! 2 godziny można spędzić na przykład śpiąc, zamiast stojąc w kolejce by być wśród 100 ostatnich zapisanych nie-online osób, dzień przed biegiem, w pierwszym tego września zimnie na Pomorzu.
- Podczas biegu nie ufajcie wymierzonym przez organizatora kilometrom. Gdy widzicie, że pierwszy był na 4:09, a drugi 3:31, wiedzcie, że coś jest nie tak.
- Wpisujcie dokładnie rok swojego urodzenia. To nic, że kartę, którą wypełniliście zweryfikowała z waszym dowodem osobistym pani w okienku. Pamiętajcie, że potem ktoś może odczytać wasze ‘9’ jako ‘8’ i postarzyć was o notabene 10 lat. Pamiętajcie, że mogą nie wywiesić wyników przed dekoracjami i możecie nie zdążyć zgłosić błędu na czas. Pamiętajcie, że facet, któremu uda wam się to w końcu zgłosić może mieć gdzieś, że tak właśnie piszecie ‘9’ i że jest to ‘9’ w tym samym stylu, co ‘9’ napisane zaraz obok, a mimo to nikt nie pomyślał, że urodziliście się w 1883. Pamiętajcie, że może też być niemiły i wkurzony, że ktokolwiek śmie mu zawracać głowę.
<Ach... W takich
momentach na prawdę cieszę się, że mogę gdzieś wylać moje sportowe frustracje i
łudzić się, że komuś będzie się chciało to przeczytać.>
Niestety nie mam żadnego
zdjęcia w nowych ciuchach w stylu ‘idę na studia’, ale wiedzcie, że idę na
studia i będę wyglądać dobrze. Właściwie to lecę, a potem jadę na studia. I ta
właśnie niekonwencjonalność sprawia, że trochę się denerwuję. Jak nie będę
rozumiała tamtejszych żartów, albo w kółko będę powtarzać: „kudź ju spik slołler, plis, aj dont
anderstend”, lub (jeszcze gorzej) będę się uśmiechała i kiwała głową
cokolwiek powiedzą i pomyślą że jestem trochę opóźniona. Ale co tam... podobno
Brytyjczycy są tolerancyjni! Przygoda!