piątek, 10 sierpnia 2012

boso


Dwie małe kropeczki suną po szlaku na Małołączniak, szykuje się nowy rekord trasy. Niestety w pewnym momencie tłustsza kropka odpada i tata-kropka musi na nią chwile poczekać na szczycie. Po chwili obie zbiegają, bo goni ich burza. Tłustsza kropka jeszcze nie wie jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za tę wyprawę. Od tamtej chwili każde schody staną się przepełnionym bólem wyzwaniem. A to był dopiero drugi dzień.

Pozdrowienia dla dziewczyn ze Startu Elbląg. Piłka Ręczna rządzi w górach!


 To by było na tyle, jeśli chodzi o relację z „urlopu” w Zakopanem. Zdążyłam tylko na chwilę przyjechać do domu i poobijać się trochę na plaży (i tak nie mogłam się ruszać na treningach), a potem do Szklarskiej. Przez Sławę.

 

Są takie miejsca, które zawsze pozostaną w naszych sercach jako wspomnienie czegoś wspaniałego. A Sława to OOMy 2010. 
To były czasy...







Tym razem udało mi się wywalczyć 4. miejsce Open i 2. w kategorii. Zaraz (takie dłuższe zaaaaaaraz) za Agnieszką Cieślak, Pauliną Kotficą i Marią Pytel. Tak więc czwarte, ale nie byle jakie. Trasa biegowa nie należała do najlżejszych, a moje przygotowania do tego startu do najlepszych tak więc powodów do radości było co niemiara.


Koniec wygłupów. Wróćmy do Szklarskiej.

Kurcze-ę.

Podobno dla niektórych podjazdy otaczające zewsząd hotel Bornit – miejsce docelowe (i niestety odcelowe)  każdego treningu - to nic. Niestety nie dla mnie. Człowiek chce sobie pojechać rozjazd, a tu na koniec zawsze podjazd, którego moje nadmorskie, płaskolubne przyzwyczajenia nie mogą przecierpieć. Za to na początku rozpędzasz się do 50km/h praktycznie bez pedałowania.

Ale to nic. Bo liczy się dobry bic.

Och... Zbliża się upadek.

Trzymajcie się.