poniedziałek, 21 października 2013

Salzburg po miesiącu

Minął miesiąc odkąd tu jestem. I muszę przyznać, że jest coraz lepiej, ale początki były... nieco cięższe niż ciężkie.

Z nadzieją w sercach, że wszystko jakoś się pozałatwia w dwa dni dotarliśmy do miejsca, gdzie urodził się nie kto inny jak Mozart. Wjechaliśmy prosto w serce Salzburga, od chyba najbrzydszej jego strony, nasz GPS zaczął trochę wariować, ale w końcu dotarliśmy do hotelu. Potem stres, stres, stres. Załatwianie pokoju, szukanie uczelni. Tata czuł potrzebę pytania się wszystkich, czy wiedzą coś - gdzieś - gdzie można by było zamieszkać na dłużej... W końcu po jednym bezowocnym dniu, kolejny okazał się być trochę lepszy i znaleźliśmy pokój zaraz przy miejscu, gdzie kręcono The Sound of Music. Ufff... Do wszystkich niedowiarków, którzy śmiali się w duchu, że będę mieszkać pod mostem mówię: Da się. Ale szczerze nie polecam.




Potem problemy z rejestracją na studia. bla, bla, bla i takie takie. Bywały miłe dni, ale pogoda była straszna, a ja tęskniłam za moim beztroskim życiem na Wyspie, gdzie ludzie się do siebie uśmiechają.










I nagle przyszło słońce. W końcu zobaczyłam góry, o których wszyscy mówili, ale których nie mogłam do tej pory dostrzec zza chmur i zimnej mgły, która otaczała dosłownie wszystko. Na uniwersytecie wszystko się układa. Nauka niemieckiego nieznacznie porusza się w przód. Obecnie zmagam się z czasownikami nieregularnymi. Kupiłam rower i bilet semestralny na autobusy. Powoli poznaje miasto i muszę przyznać, że czasami już prawie lubię Salzburg... Napięcie powoli ze mnie opada i od teraz postaram się pisać na bieżąco.






Na koncie mam też już jeden mały sukces. Dostałam się do Uniwersyteckiej drużyny biorącej udział w Vis International Commercial Arbitration Moot, jednym z najsłynniejszych konkursów dotyczących arbitracji i międzynarodowego prawa komercyjnego. Pracy jest dużo, ale wszystko wydaje się w miarę interesujące, co zachęca do spędzania godzin przed komputerem i coraz to nowymi artykułami.