wtorek, 1 września 2015

Adult Life

Długo siedziałam cicho, nie pisząc nic a nic. Żyjąc życiem, a nie je opisując. Proszę nie mylić z życiem pełnią życia. Żyłam życiem w sensie przeżywania go z dnia na dzień, z nadzieją na lepsze jutro. Ciesząc się małymi chwilami szczęścia pomiędzy obowiązkami. Teraz, z kubkiem owocowej herbaty, na wygodnym łóżku, w miejscu, w którym nigdy nie planowałam się znaleźć, mam czas, i ochotę, by opisać Wam co się działo. A działo się wiele.

 



Po studiach pojechałam do Londynu. Miałam jedną rozmowę kwalifikacyjną w średnich rozmiarów kancelarii, z której, co się potem okazało, nic nie wyszło. Pod koniec miesiąca udało mi się załatwić sobie kolejną, ale nauczona doświadczeniem, że rozmowa kwalifikacyjna pracy nie czyni, a proces rekrutacyjny może trwać tygodniami, postanowiłam znaleźć jakąkolwiek pracę na „okres przejściowy”. Tak oto zostałam kelnerką z dyplomem prawa. Dzięki moim rodzicom nigdy nie musiałam się przejmować dorabianiem sobie w wakacje (za co będę im wdzięczna do końca życia) więc w dodatku dość marna była ze mnie kelnerka jeśli chodzi o noszenie tacy i przyjmowanie zamówień. To było najcięższe 6 tygodni mojego życia z małą, pięciodniową przerwą na Graduation – rozdanie dypomów, kiedy to moja rodzinka przyjechała do mnie i pojechaliśmy do Aber. W końcu mogłam im pokazać rajską Walię i sielskie okolice w których przyszło mi spędzić dwa cudowne lata mojego życia. Potem wróciłam do ruchliwego Londynu z głupimi strajkami metra. Miejsca, w którym można żyć tylko gdy ma się pieniądze. Miejsca, w którym czujesz jak życie ucieka ci w środkach transportu. Były cudowne chwile, to prawda. W końcu to jednak stolica. Ale zmęczenie i uczucie, że robię nie to, co powinnam, doprowadzały mnie do szału.



Pewnego dnia odezwał się do mnie Ben z firmy headhunterów z Bristolu. (W pewnym momencie stwierdziłam, że z braku laku będę wysyłać też swoje CV do firm poza Londynem, bo czemu by nie, i tak nigdy nikt się nie odzywał.) Powiedział, że pozycja w Plymouth („gdzie to w ogóle jest?!”) jest już zajęta, ale mają coś wolnego w Bristolu, i czy byłabym zainteresowana. Odpowiedziałam, że oczywiście, że tak, bo tylko to można mówić takim ludziom. I tak drugi raz już się ze mną nie skontaktuje. Zawsze tak jest. Pogadają przez 20minut, powiedzą, że wyślą twoje CV dalej i potem cisza na wieki. Ale ten się odezwał. Tydzień później jechałam na rozmowę kwalifikacyjną na drugi koniec kraju. Do miejsca o którym nic nie wiedziałam. Z nadzieją na sukces, ale też z nastawieniem, że najwyżej poćwiczę rozmowy kwalifikacyjne, będę miała więcej doświadczenia na kolejnej.

Budynek był bardzo ładny, wysoki biurowiec, dostałam wejściówkę u portiera, widok z okna na recepcji na całe miasto, w trakcie rozmowy wjechała pani z napojami i tak jak mnie uczyli wzięłam trochę wody, choć miałam ochotę na kawę. Było bardzo miło. Bardzo miło. Wyszłam zadowolona, wróciłam autobusem do Londynu starając się nie nastawiać się za bardzo na sukces, bo przecież często rozmowy są miłe, a potem po tygodniu ciszy i oczekiwania dostajesz to, co zawsze: „mamy dużo kandydatów, nie tym razem, sorry”. Ben zadzwonił do mnie następnego dnia rano. Dostałam tę pracę. Office job, darling. Office job.



Nadszedł czas jeszcze bardziej stresujący niż wcześniej. Wiedziałam, że nadeszła chwila prawdy i musiałam podołać. Znaleźć mieszkanie, przeprowadzić się, zacząć nową pracę w zupełnie obcym miejscu. Nie znałam tu nikogo, byłam zdana tylko na siebie. I dałam radę. I jestem szczęśliwa, choć czasami zamyślam się na chwilę za długo, gdy idę do pracy lub gdy patrzę na zachód słońca z okna mojego domku na górce. Myślę o tym, że beztroskie życie się skończyło, że nie będę miała już czterech miesięcy wakacji, że nie mogę nie pójść sobie do pracy jak mi się nie będzie chciało lub jak będzie padał deszcz (co czasem zdawało się bardzo solidną wymówką przed nudnym wykładem na uczelni). Wypłata przyniosła trochę spokoju i poczucia kompletnej niezależności. Ale to takie dziwne uczucie. Muszę planować urlop i płacić rachunki. Mogę nie dostać wolnego w okresie Świąt…


Z drugiej strony, w Bristolu żyje się cudownie. I łatwo. Jest tu pełno galerii sztuki, sklepów, parków, klubów, pubów, starych kościołów. Miasto jest dość dziwne. Czasami piękne, w innym miejscu brzydkie, ale w tej brzydocie często kryje się coś intrygującego, wręcz ładnego. Wypady na miasto dużo tańsze niż w Londynie. Mieszkam praktycznie w centrum, więc wszędzie mogę dojść pieszo, co po spędzeniu ponad miesiąca w Londynie jest jak sen który stał się prawdą. Lubię swoją pracę. Jestem na razie małą rybką na samym dole drabiny, ale przynajmniej wskoczyłam na ten pierwszy szczebel. Teraz wystarczy tylko się piąć do góry. W końcu mam siły i czas na bieganie. Bardzo tu górzyście – podbieg na podbiegu, ludzie się uśmiechają, gdy się ich mija. Jest okej.



sobota, 30 maja 2015

Po Studiach?

Egzaminy napisane... Pod koniec było trochę stresiku. Miałam 5 egzaminów w przeciągu dwóch tygodni w tym 4 całoroczne kolosy. Zaczęłam się uczyć do trzech pierwszych, na resztę miał nadejść czas. Okazało się że nadszedł bardzo szybko ;) Ale udało się. Wyniki pod koniec czerwca.

I nagle życie się zmieniło. Mam dużo czasu na wszystko, nagle to ja jestem „naganiaczem spotkania”, a nie „marudą, która nie może, bo musi się uczyć”. Ostatnie chwile w Aber. Trzeba to wykorzystać. A potem… Zacząć dorosłe życie. Wysyłam miliardy aplikacji o pracę, jak na razie bez odzewu, zobaczymy jak to będzie. Moment po studiach jest podobno najcięższym etapem dla przyszłego prawnika, trzeba się gdzieś zaczepić i zdobyć doświadczenie, żeby potem dostać coś lepszego. Moje ulubione ogłoszenia to:

graduate (czyli dla ludzi zaraz po studiach, tak jak ja), paralegal, i uwaga! at least one year paralegal experience. Czyli że potrzebuję rocznego doświadczenia na podobnej pozycji żeby dostać tę pracę.

No niby skąd?! Jak dopiero skończyłam studia.

Ciężkie życie.

Ale dam radę. Zawsze daję, to czemu by nie teraz? ;)

Na razie 2 tygodnie laby.





sobota, 25 kwietnia 2015

P&A Swift Investments v Combined London Stores Group

Nauka do egzaminów trwa. W tym semestrze czeka mnie ich aż 5... Do odważnych świat należy! Tak słyszałam. Prawdą jest, że nie mogę nie zdać. Nie dlatego, że jest to niemożliwe, że egzaminy będą proste. Nie nie nie. Nie mogę nie zdać, gdyż w tym roku mam graduation (wręczanie dyplomów) w lipcu, ewentualna poprawka byłaby w sierpniu, a ja już zamówiłam czapinkę i togę, co kosztowało mnie "jedyne" 41 Funtów. (O zgrozo! - rzekłby Kurz). Poza tym dwa lata mi się udawało zdawać wszystko na całkiem zacne ocenki, to dlaczego teraz miałoby być gorzej? Trzeba trzymać poziom.

W przerwach między zajęciami i wkuwaniem, gdy pogoda dopisuje, idę na rower, bieganko lub basen. Jednak czym skorupka za młodu nasiąknie, tym do końca dni swych śmierdzieć będzie. A mi się udało nasiąknąć... potem? ;)

Ostatni miesiąc mobilizacji i wolność. Dorosłe życie czekające na mnie, gdzieś tam, za murami uczelni i akademika. Gdzieś tam, prawdopodobnie w Londynie. Czasami się go boję. Czasami nie mogę się już doczekać.

Kilka zdjęć z wypraw rowerowych:









Cele na "PoStudiach":
1. Znaleźć pracę
2. Napisać książkę
3. Kupić dom, zasadzić drzewo

niedziela, 12 kwietnia 2015

Święta Święta i po Świętach...

Powrót do Aber po przerwie wielkanocnej nie należał do najłatwiejszych. Tym razem w domu spędziłam niecałe 2 tygodnie i jak pomyślę sobie, że w ogóle miałam nie przylatywać, to aż mnie ciarki przechodzą. Pal licho koczowanie na lotnisku przez całą noc, Święta trzeba spędzać w domu. Teraz nastał czas nauki… Nic mi nie chce… Patrzę się w te literki i nie mogę zapamiętać…

Słucham sobie lokalnego radia, poszłam do Kościoła, zrobiłam pranie, wypiłam kawę, zamówiłam togę na graduation (teraz trzeba już tylko zdać), za oknem wichura, przebieram się w piżamo-dres (tzw. Loungewear) i zaraz zrobię sobie drugą kawę i zacznę się uczyć. Albo poczytam „Stulatka który wyskoczył przez okno i zniknął” – serdecznie polecam, super książka, niedawno była w Biedronce za 10zł!


I tak leci to życie. Zbyt szybko.

wtorek, 24 marca 2015

Superteams

Jakiś już czas temu (przepraszam za opóźnienia w pisaniu postów) odbyły się „zawody” między-drużynowe naszego uniwersytetu: Superteams!


W ciągu trzech magicznych dni drużyny sportowe reprezentujące różne sporty, te poważne (np. triathlon ;) ) jak i mniej poważne (frisbee, hokej pod wodą – bez urazy) rywalizowały ze sobą w różnych sportach. Konkurencje w tym roku prezentowały się następująco: pływanie, bieganie (sztafety sprint; oraz CampusMile – bieg dookoła kampusu), kajaki (w basenie), piłka nożna, koszykówka, UltimateFrisbee, przeciąganie liny, BleepTest (bieganie od linii do linii na charakterystyczny sygnał ‘bleep’, w miarę upływu czasu przerwy są coraz mniejsze, wygrywa drużyna, która najdłużej się utrzyma), GymTest, oraz MystetyEvent (zadanie-tajemnica, które zazwyczaj polega na zjedzeniu czegoś obrzydliwego, bieganiu po kampusie i wykonywaniu różnych dziwnych zadań z tarzaniem się w błocie włącznie). Ogólnie moja drużyna zajęła 8. Miejsce. Zabawa przednia!









niedziela, 8 lutego 2015

Kolejny staż, kolejne doswiadczenia

Podróż do Londynu po raz miliardowy. Autobus czołga się przez kręte, pagórkowate dróżki. Góra, dół, prawo, lewo, góra, dół. Doświadczeni pasażerowie (w tym ja) nie zjedli dzisiaj śniadania. Czeka zapakowane aż przedostaniemy się na trochę bardziej cywilizowane tereny, gdzie będzie je można bezpiecznie zjeść bez ryzyka nadmiernych wstrząsów.

W Londynie okazało się, że z okazji małego remontu torów, czerwona linia metra jeździ tylko do White City (czyli dość daleko od Greenford, które było moim miejscem docelowym) i musiałam wepchnąć się do zatłoczonego autobusu, który jechał sobie powolutku i 45 minut dłużej. No cóż. Taki już jest Londyn. Czasami wydaje Ci się, że dotarłeś do celu, że jesteś już tak bardzo blisko, a tu niespodzianka i godzina z głowy.

Staż okazał się bardzo przyjemny. Firma znajdowała się w samym centrum, niedaleko Oxford Street i, o zgrozo, restauracji McDonald's. Na dodatek pierwszego dnia wzięłam sobie do poczytania gazetę Metro, w której znalazłam super zniżkowe bony na kanapki z frytkami. Żal by było nie wykorzystać. Firma była dużo mniejsza od poprzedniej, w której byłam i panowała w niej dużo spokojniejsza atmosfera. Bardzo polubiłam wszystkich, którzy tam pracowali. Uwielbiałam małe pogawędki podczas robienia kawy, które dodawały sił do dalszej pracy. Siedzenie w jednym miejscu od 9.00 do 17.30 jest dość ciężkie. Po okresie szkolnym, człowiek momentalnie przyzwyczaja się do studenckiego trybu życia, który, nie oszukujmy się, nie wymaga zbytniego poświęcenia czasu na samej uczelni. Może i trzeba dużo się uczyć i czytać, ale zawsze można to robić w domku na łóżeczku. A tu nie. Z drugiej strony, praca od dziewiątej do piątej daje swego rodzaju poczucie stabilności. Ale czy mam już potrzebę poczucia stabilności?

wygłupy w przerwie na lunch

czwartek, 22 stycznia 2015

Me gusta Barcelona. Bailando contigo.

Powrót na studia tym razem był dużo krótszy niż zazwyczaj, gdyż z Gdańska poleciałam prosto do Birmingham, a z Birmingham pojechałam pociągiem do pięknego Aberystwyth. Pięknego, ale leniwego. Pan kierowca autobusu, który miał mnie następnie zawieźć na górę Penglais Hill, gdzie znajduje się obecnie mój akademik, najwyraźniej zrobił sobie wolne. No cóż. Przynajmniej zaczerpnęłam więcej świeżego powietrza.

Po tak długiej przerwie spędzonej w domu powrót nie jest łatwy. Bardzo się cieszę, że tu w końcu jestem, bo już strasznie tęskniłam za moim życiem, ale z drugiej strony wakacje się skończyły, muszę zacząć pisać eseje, uczyć się do egzaminów, trochę więcej się ruszać. Wyjechałam z Domu. Ale też w Domu jestem.

Święta były cudowne, sylwester niesamowity, wyjazd do Barcelony z moją siostrą... Jest takie słowo na 'z', ale chyba nie wypada mi go użyć na blogu. W każdym razie oddałoby ono zaledwie połowę tego szczęścia. Miałam dużo czasu na odpoczynek, czytanie Harry'ego Pottera, oglądanie Dzień Dobry TVN, kilka wypadów na miasto. A teraz czas się zabrać do roboty!

Zdjęcia z Barcelony na otarcie łez wywołanych przez dogłębną analizę Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, której niestety po prostu nie lubię, a której dokonać muszę.