No i cóż... Mamy 14.
czerwca. Dwa tygodnie nie zrobiłam nic pożytecznego, oprócz trenowania, wkucia
kilku hiszpańskich słówek i czytania książek Zafóna i, och, dobrze mi z tym. Obóz
w jakże odległej od mego domu Rumi dobiega końca. Jego skład był dość zmienny,
ale zawsze wyborowy. Jak to określił nas kiedyś pewien ślązak – jesteśmy grupą
starannie wyselekcjonowanych „goroli”.
10. czerwca Rafał, Robert
i ja prosto z obozu zajechaliśmy do Szczecinka, gdzie miały miejsce zawody
Olympic Hopes. Towarzyszyła nam też moja klubowa koleżanka Ola. Organizacja
bezbłędna, pogoda dopisała, trasa super, a Szczecinek piękny – naprawdę warto sprawdzić na mapie gdzie to właściwie
jest. Rafał był 3. w swojej kategorii, ja 1., ogólnie 2.
Jako że w moim życiu po maturze nagle pojawiło się trochę wolnego czasu,
(‘w czerwcu gdy
maturka zdana
i uchodzisz już za "pana"’
i uchodzisz już za "pana"’
~ jak to pisał Julian Słowiański, który
wielkim poetą jest.),
no i nie oszukujmy się:
zawsze miałam niespełnione ambicje literackie, postanowiłam zaszaleć i
podzielić się sobą ze światem. Tak oto powstał blog Els quatre gats, któremu co prawda nie gwarantuję długowieczności,
ale mam nadzieję, że Was choć trochę zaciekawi.