poniedziałek, 24 marca 2014

dusseldorf

Czasami naprawdę nie lubię mieć racji. Miesiąc temu głosiłam wszem i wobec, że skoro zima jest taka ładna i ciepła, to na bank zasypie nas w marcu. Marzec upływał i nie zanosiło się na ochłodzenie, a tu nagle budzimy się dzisiaj rano...
"Błagam, powiedz, że to się nie dzieje. To jeszcze sen?" - Niestety nie, za oknem śnieg. Na szczęście już topnieje.

W tym poście chciałam opisać szczęście triathlonisty gdy nadchodzi wiosna i zaczyna się biegać i jeździć w krótkich spodenkach. Niby taka mała różnica, a cieszy jak czekolada. Szczególnie, że wszyscy wrzucają na fejsika swoje zdjęcia z ciepłych krajów jak to dzielnie trenują. A ja tu trenuję w mieście Mozarta, gdzie spadł właśnie śnieg, bo zachciało mi się poprawnikować.

No właśnie. Wracając do wyjazdu do Dusseldorfu. Wierzyć mi się nie chce, że nie chciało mi się tam lecieć. Było naprawdę super. Pierwszego wieczoru bankiet, drugiego nieformalny wieczór w piwiarni, trzeciego bankiecik na zakończenie. Jedzenie i picie za darmoszkę, więc jak pewnie się domyślacie, od dzisiaj się odchudzam, bo poszalałam. (Szczególnie że za dwa tygodnie jedziemy na kolejny pre-moot do Pragi.)

Ach tak... Prawnikowanie. Też było całkiem spoko. Na początku bardzo się denerwowałam, ale już drugi był znacznie spokojniejszy. W pierwszym trafił nam się bardzo miły trybunał, w drugim postanowili, że dadzą nam lekcję, coby nas lepiej przygotować na Wiedeń. Wszystkie rozprawy na wysokich, przeszklonych piętrach firm prawniczych Dusseldorfu z poczęstunkiem i recepcjonistkami proszącymi Cię o płaszcz. Zebrałyśmy trochę pochwał, trochę krytyki, dużo doświadczenia. Niektórzy ludzie bardzo sympatyczni, gotowi podzielić się swoimi pomysłami, porozmawiać. Inni jakby połknęli kij. No ale co zrobić ;)

Może i nie wygrałyśmy tej rundy (dogrywka w Pradze, szykujcie się już teraz wiemy w czym to się je!), ale na pewno wyglądałyśmy najlepiej ze wszystkich.

Pleading w Noerr

rozpoczęcie

w strojach nieformalnych też nam do twarzy :)

piątek, 14 marca 2014

next

Kolejny tydzień za nami. Kolejna próba przemowy przed trybunałem poszła mi dużo lepiej, więc już się aż tak nie stresuję. Może dopiero zacznę... Za tydzień lecimy do Dusseldorfu zmierzyć się z tamtejszą drużyną. Huhu. Wydawać by się mogło, że po tylu startach w wysokiej rangi imprezach sportowych powinnam sobie znakomicie radzić ze stresem. A tu psikus. To jakby zupełnie inny rodzaj stresu. W sporcie sprawa jest prosta: denerwujesz się, pojawia się adrenalina, potem wysiłek fizyczny, pływanie/jazda na rowerze/ bieganie jako naturalna, choć trochę zmodyfikowana, odpowiedź na zagrożenie. Ucieczka albo walka. Tutaj z kolei, zmagam się z wysiłkiem czysto akademickim, jeśli w ogóle mogę użyć takiego sformułowania. Nie mogę uciec, nie mogę walczyć. Muszę myśleć i mówić. A nie jest to już aż tak bezwarunkowy odruch.

Ostatnie dni to pasmo pięknej pogody. Każdy dzień to przyjemność. Nawet lubię moje wykłady. Jeden, szczególnie nudny, przeobraził się ostatnio w gorączkową debatę. Poszło oczywiście o Ukrainę. Jako że na zajęciach mamy przedstawicieli z prawie każdego kraju Europy i nie tylko, zostało nam przydzielone zadanie żeby zdecydować czy Ukraina powinna starać się o sojusz z Rosją czy o przystąpienie do Unii Europejskiej. Dla niezorientowanych w sytuacji politycznej, dodam że na chwilę obecną, rosyjskie wojska okupują Krym, który jest (był?) ziemią Ukrainy.

Moja grupa składała się z trzech Polaków, jednego Czecha i jednej Turczynki, ale to my (Polacy) przejęliśmy inicjatywę decyzji. Postawiliśmy oczywiście na próbę wstąpienia Ukrainy w struktury UE. Prawda była taka, że spodziewaliśmy się, że każda grupa dojdzie do tego wniosku, co my. Jakież było nasze zdziwienie, gdy wszystkie inne grupy stwierdziły, że Ukraina powinna poczekać i zobaczyć co będzie dla niej lepsze. Bo sytuacja nie jest jasna. Jedna z grup zaproponowała nawet poczekanie trzech (!) miesięcy.

I oto panie i panowie przekrój obrazu Europy w jednej małej sali wykładowej.
Czekajmy, nie mieszajmy się.

Sprawa by przeminęła z wiatrem, gdyby nie niezwykle nieudany komentarz wykładowcy, że nie dziwi się, że Polacy są właśnie takiego, a nie innego zdania, bo jesteśmy emocjonalnie zaangażowani w sprawę przez nasze relacje z np. Lwowem, który był kiedyś polskim miastem. No i zaczęło się. Najpierw trzeba było wytłumaczyć, że przecież nie chcemy tego Lwowa dla siebie. Był Polski, jest Ukrainy, koniec. Potem próbowaliśmy przytoczyć po raz kolejny argumenty: Rosja łamie prawa człowieka, używa siły, okupuje tereny Ukrainy (no tu już raczej możemy pogodzić się z utratą Krymu na rzecz Rosji), mobilizuje wojsko przy granicach. Jak można czekać lub układać z krajem, który zachowuje się w ten sposób?

...I w tym oto momencie ujawniła się Rosjanka z pierwszej ławki: Rosja nie łamie praw człowieka. Interweniowaliśmy na Krymie, bo tam są nasi ludzie.

CO TO JEST W OGÓLE ZA ARGUMENT?! Tym sposobem Polska mogłaby wkroczyć z wojskiem do Lwowa, a idąc tym tokiem myślenia trochę dalej, mamy prawo okupować Londyn i Chicago.

Kolejna próba rozładowania atmosfery przez wykładowcę. Znów nieudana. "Polska miała też problem z Rosją w przeszłości. Posiedzenie Okrągłego Stołu powinno służyć Ukrainie za wzór. (no próbował, co mogę powiedzieć) Zaraz po wojnie też... Dwa rządy Polski - jeden z Londynu, drugi z Moskwy - spotkały się żeby zdecydować czy Polska ma się zwrócić ku zachodowi czy wschodowi.

No i otworzył puszkę Pandory. Kolega trzasnął pięścią w stół i zaklął pod nosem. W tym czasie zgłosiła się Koleżanka i łamiącym głosem starała się wyjaśnić, że ona zna inne fakty, że przecież ludzie, którzy walczyli o niepodległość naszego kraju, po wojnie zostali zamordowani, niesłusznie osądzani lub po prostu znikali. Gdy głos jej się załamał zainterweniował kolega (Który wcześniej bardzo nie chciał zabierać głosu.): Jaki polski rząd z Moskwy? Był jeden Polski rząd - ten z Londynu - i ludzie wysłani przez Stalina.

Rosjanka powiedziała, że ją w szkole uczyli inaczej.

Panie i panowie. Czy jest gdzieś nadzieja? Ludzie chcą żyć w pokoju. Ale czy nie da żyć się w pokoju i w PRAWDZIE równocześnie? Czy sprzedamy (tym razem my, bo i Polska przyczyni się do tego jako członek UE) tę biedną Ukrainę tak, jak sami kiedyś zostaliśmy sprzedani przez Zachód?

Albo może i sprzedajmy ją dla własnego świętego spokoju. Ale przyznajmy się do tego! I nie wmawiajmy im potem że sami tego chcieli. No i nie przekonujmy potem siebie samych, że tak było na prawdę.

piątek, 7 marca 2014

ciężki tydzień

Zachwycał się Salzburgiem ten, kto nie był w Aberystwyth. Jak to powiedziała kiedyś pewna sławna persona.

Osiwieję w tym mieście. Vis Moot, którym się tak zachwycałam w poprzednim poście wpędzi mnie do grobu przed pięćdziesiątką. Po ostatniej "próbie" właściwie generalnej, przed dwoma wykładowcami i jednym prawnikiem, których wcześniej nie znaliśmy, jako trybunałem; przed kamerą, cobyśmy mogli sobie wszystko potem przeanalizować, prawie osiwiałam. Nie wiem, co było gorsze. Stres podczas rozprawy (która przecież nawet nie była prawdziwa, o zgrozo!) czy potem oglądanie siebie na komputerze, jak się zająkuję, jak nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, jak siedzę i modlę się, żeby to wszystko się już skończyło. STRASZNE! Czasami to wszystko mnie przerasta. Muszę się przestać tym wszystkim tak przejmować, bo padnę na zawał. Poszło mi trochę gorzej od wszystkich, co ugodziło w moje ambicje i mam zamiar się za siebie zabrać. Nie było jakoś super źle, ale było średnio, a musi byś baaaardzo dobrze.

Przynajmniej wyglądałam dobrze ;)

Los Prawnikos

Dodatkowo wojna Polska-Austria trwa. Nasze nadzorujące wymyślają coraz to nowsze prace dla mnie i mojej koleżanki jako karę za to, że ferie zimowe spędziłyśmy w domu, a nie w ich biurze przygotowując się do pre-moot'ów. Super.

Odreagowanie nadeszło dzisiaj, gdy pojechałam na narty. Pogoda była piękna. Niestety ludzi też sporo, ale dało się przeżyć. Kupienie biletu na cały sezon było jedną z najlepszych decyzji, jakie tu podjęłam. Nigdy się nigdzie nie spieszymy. Nie denerwujemy się, że są kolejki i zamiast jeździć - stoimy. Robimy sobie przerwę kiedy nam się podoba i tak długą, jaką chcemy. Jeśli nie najeździmy się dziś, zawsze można przyjechać jutro. Życie jest piękne. Tak sobie pomyślałam, ze nawet jeśli mi się nie uda być super prawnikiem z grubym portfelem i wakacjami na Karaibach, to co? Zaczepię się gdziekolwiek, w jakiejś korpo w Londynie na przykład. Będę powoli piąć się w górę, przyjmując większą odpowiedzialność wtedy, kiedy będę na nią gotowa.

Śnieg i Słońce


Albo... Może bogato wyjdę za mąż. To jest plan! Portfel pozostanie gruby, stresu brak. Tylko chyba jak już znajdę drugą osobę, z którą będę w stanie wytrzymać, a on będzie w stanie wytrzymać ze mną, pytanie o wysokość pensji wydaje się trochę ryzykowne. Biorę bez pytania. Byle nie Austriaka. Lubię ten kraj, nic do niego nie mam, ale skończę Erazmusa, wracam do Polski, potem do Wielkiej Brytanii i już nie wracam. Nie, nie, nie. Nie dla mnie to i koniec. Może kiedyś poszukam szczęścia w Hiszpanii, Francji, we Włoszech, w Norwegii. Ale tu już nie wracam. Z całym szacunkiem dla wszystkich miłych chwil, ale Nie, nie, nie.