wtorek, 5 sierpnia 2014

Leci

Zaczynam się przyzwyczajać do takiego trybu życia. Zaczyna mi się on też podobać. Coś, przed tym tak długo uciekałam okazało się wcale nie być takie złe. Praca to nie tylko nowe obowiązki. To też nowi ludzie, nowe przyjaźnie, nowe radości. Trochę rutyny, ale także poczucia bezpieczeństwa. Tęsknię za trenowaniem na pełen etat, ale nie mogę powiedzieć, że jest mi źle. Gdy chcę gdzieś iść, idę. Gdy tracę gdzieś czas, nie myślę jaki trening mi właśnie przepada. Jem kiedy mam ochotę, a nie kiedy powinnam. Żyję innym życiem. Uczę się celebrować przerwy na lunch.

Londyn ma w sobie kilka pięknych miejsc. To taka miniatura świata. Każda dzielnica niczym osobny kraj. Bogaci i biedni. Brzydcy i piękni. Chrześcijanie, Muzłumanie, ateiści i Żydzi. Czarni, Żółci, Biali. Porządek i syf. Wszystko w jednym. Czasami tak blisko siebie, że nie sposób dostrzec granicy. Czasem wręcz wymieszane.




Po dwóch latach studiów i nierozróżniania dni tygodnia, znowu czekam na piątki i staram się nie myśleć o poniedziałkach. W ten weekend udało mi się zrobić małe zakupy (w większości oczywiście w Primarku), upoić się winem w towarzystwie przyjaciółki w pięknej restauracji z przepysznym jedzeniem na Hampstead i poopalać się w ogrodzie na Greenford. Szczęście można znaleźć wszędzie. Trzeba go tylko poszukać.