poniedziałek, 9 lipca 2012

herba


Nadszedł czas upalnych dni i burzliwych nocy. Już trzy razy ze snu wytrąciły nas odgłosy rozdzieranego przez błyskawice nieba. W takich momentach przypominam sobie o rzeczach, które zostawiłam na zewnątrz i które jeszcze długo nie wyschną. Oby tylko były tam, gdzie je powiesiłam, a nie w jeziorze lub na jakimś drzewie. Nie wychodzimy z pokojów, liczymy na to, że zostaniemy ocaleni przez piorunochrony, których prawie nikt nie widział, ale w które wszyscy wierzymy.

Moje życie przybrało ostatnio postać czysto obozową. Najpierw trzy tygodnie w Rumi, tydzień w domu, 10 dni w Chodzieży, obecnie siedzimy w Suszu, a lada moment wyruszymy do Konopisk, metropolii, w której to odbywać się będą mistrzostwa Polski na dystansie sprinterskim. Ze wszystkich sprzętów domowych najbardziej daje się odczuć brak pralki i szczotki do bidonów – grzyb tylko czeka na chwilę naszej nieuwagi, a kolory przybiera różne.

Start w Suszu to ostatnie przetarcie przed mistrzostwami i szansa na zgarnięcie jakiegoś ładnego zegarka, na co czekałam przez ostatni tydzień, gdyż mój stary zagubił się po jednym treningu w Chodzieży, a czasy trzeba znać. Po raz kolejny w tym roku byłam 1. w swojej kategorii i 2. w Open. Daleko za Agnieszką Jerzyk, która już szykuje się na igrzyska, i niedaleko mojej klubowej żartownisi Oli Jędrzejewskiej, która była zaraz za mną.


Tak więc korzystamy z uroków Susza, odpoczywamy, trochę jemy, dużo śpimy i czekamy. Bywa i tak.