Nadszedł czas upalnych
dni i burzliwych nocy. Już trzy razy ze snu wytrąciły nas odgłosy rozdzieranego
przez błyskawice nieba. W takich momentach przypominam sobie o rzeczach, które
zostawiłam na zewnątrz i które jeszcze długo nie wyschną. Oby tylko były tam,
gdzie je powiesiłam, a nie w jeziorze lub na jakimś drzewie. Nie wychodzimy z
pokojów, liczymy na to, że zostaniemy ocaleni przez piorunochrony, których
prawie nikt nie widział, ale w które wszyscy wierzymy.
Moje życie przybrało
ostatnio postać czysto obozową. Najpierw trzy tygodnie w Rumi, tydzień w domu,
10 dni w Chodzieży, obecnie siedzimy w Suszu, a lada moment wyruszymy do
Konopisk, metropolii, w której to odbywać się będą mistrzostwa Polski na
dystansie sprinterskim. Ze wszystkich sprzętów domowych najbardziej daje się
odczuć brak pralki i szczotki do bidonów – grzyb tylko czeka na chwilę naszej
nieuwagi, a kolory przybiera różne.
Start w Suszu to ostatnie
przetarcie przed mistrzostwami i szansa na zgarnięcie jakiegoś ładnego zegarka,
na co czekałam przez ostatni tydzień, gdyż mój stary zagubił się po jednym
treningu w Chodzieży, a czasy trzeba znać. Po raz kolejny w tym roku byłam 1. w
swojej kategorii i 2. w Open. Daleko za Agnieszką Jerzyk, która już szykuje się
na igrzyska, i niedaleko mojej klubowej żartownisi Oli Jędrzejewskiej, która
była zaraz za mną.
Tak więc korzystamy z uroków Susza, odpoczywamy, trochę jemy, dużo śpimy i czekamy. Bywa i tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz