Dwie małe kropeczki suną
po szlaku na Małołączniak, szykuje się nowy rekord trasy. Niestety w pewnym
momencie tłustsza kropka odpada i tata-kropka musi na nią chwile poczekać na
szczycie. Po chwili obie zbiegają, bo goni ich burza. Tłustsza kropka jeszcze
nie wie jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za tę wyprawę. Od tamtej chwili każde
schody staną się przepełnionym bólem wyzwaniem. A to był dopiero drugi dzień.
Pozdrowienia dla dziewczyn ze
Startu Elbląg. Piłka Ręczna rządzi w górach!
To by było na tyle, jeśli chodzi o relację z „urlopu” w Zakopanem. Zdążyłam tylko na chwilę przyjechać do domu i poobijać się trochę na plaży (i tak nie mogłam się ruszać na treningach), a potem do Szklarskiej. Przez Sławę.
Są takie miejsca, które
zawsze pozostaną w naszych sercach jako wspomnienie czegoś wspaniałego. A Sława
to OOMy 2010.
To były czasy...
Tym razem udało mi się wywalczyć 4. miejsce Open i 2. w kategorii. Zaraz (takie dłuższe zaaaaaaraz) za Agnieszką Cieślak, Pauliną Kotficą i Marią Pytel. Tak więc czwarte, ale nie byle jakie. Trasa biegowa nie należała do najlżejszych, a moje przygotowania do tego startu do najlepszych tak więc powodów do radości było co niemiara.
Koniec wygłupów. Wróćmy
do Szklarskiej.
Kurcze-ę.
Podobno dla niektórych
podjazdy otaczające zewsząd hotel Bornit – miejsce docelowe (i niestety odcelowe) każdego treningu - to
nic. Niestety nie dla mnie. Człowiek chce sobie pojechać rozjazd, a tu na
koniec zawsze podjazd, którego moje nadmorskie, płaskolubne przyzwyczajenia nie
mogą przecierpieć. Za to na początku rozpędzasz się do 50km/h praktycznie bez
pedałowania.
Ale to nic. Bo liczy się
dobry bic.
Och... Zbliża się upadek.
Trzymajcie się.
Jestem głodny. Blog spoko, fajnie się czyta. Trzymaj się!
OdpowiedzUsuń